Wymień trzy cechy różniące człowieka od pozostałych eukariontów

Motto:
Należymy do eukariotów

i nic co eukariockie

nie jest nam obce.

 

 

Droga Miss!  
Rozrosło się. A miał być komentarz u Ciebie. Wobec tego wpiszę się tutaj. Związek między tym co napisałaś, a tym co ja piszę jest luźny, ale da się zauważyć 😉

Wymieniam trzy tytułowe cechy.

1. Tworzy przysłowia. 
Przyłowie Jak cię widzą tak cię piszą, inaczej „tak cię cenią” przejawia się w życiu codziennym. Na przykład, kasę dajemy bogatym (o czym wspomina Missjonash, KLIK)*, szanujemy tych co się sami szanują (więc „kochaj bliźniego swego…”), chwalimy już wychwalonych (celebryci nie biorą się znikąd), odpisujemy 1% na rozsławione inicjatywy, a nie te ledwo zipiące choć równie szlachetne, dlaczego? Czy dlatego, że jesteśmy stadni, więc z założenia robimy to co inni? Słynny eksperyment standfordzki dowodzi tego samego co przysłowiowa mądrość ludowa. Rozglądamy się i w większości robimy to co inni.

A tu przysłowie związane z wyglądem i osądem:

 

2. Jest nieprzewidywalny.
Przykładów każdy może cytować do woli z własnego i cudzego życia. Jeden przykład, KLIK, szczególnie ciekawy, bo nieprzewidywalność dotyczy tu reakcji na dużą skalę. Fala publikacji w sieci zdjęć kobiet bez makijażu zaowocowała masowymi wpłatami na rzecz walki z rakiem piersi. Dlaczego tak się stało, nie wiadomo. Czyli, człowiek jest nieprzewidywalny i w tym jego siła? 

Przykład przewidywania:

 

3. Gromadzi wiedzę w magazynach, z których potem czerpią osoby spoza naszego stada i nawet epoki. Biblioteki, szkoły, media to instytucje nieznane pozostałym eukariontom. Więcej na ten temat przeczytacie w Wytworach rzeczywistości, które zachwalam gdzie mogę KLIK.

 

Dwa przykłady. Typowe zadanie szkolne i reklama Wytworów pod tytułem „Mam wybór”.

 

 

 

Mam prośbę. Piszcie jakie jeszcze cechy różnią człowieka i pozostałe komórkowce?

O dawaniu kasy i w ogóle o pomaganiu sporo także piszą (po polsku) tutaj, KLIK: „We know you care, but do you care enough to give?”

 

Kulturalnik priv

KULTURALNIK zaprasza: klik

Nowy blog o rzeczach baaardzo kulturalnych, ma być bez ględzenia i ma być dla WAS, możecie sobie zamawiać tematy! Piszcie o czym chcielibyście poczytać i co zobaczyć na ten adres: wspakinfo@gmail.com

 

A w Almetyna blox pozostaną rysunki i prywatne impresje z różnych wydarzeń, niekoniecznie kulturalnych.

Poniżej jednak bardzo kulturalne dwa wieczory, końcówka

Festiwalu Lutosławskiego (klik).

 

Publiczności najbardziej podobał się Livre pour orchestre Lutosławskiego, chociaż wszystkie utwory były znakomite. Laureatka Międzynarodowego Konkursu Kompozytorskiego organizowanego z okazji 100-lecia urodzin Witolda Lutosławskiego, Natalya Chepelyuk (III nagroda za utwór Aria II, usłyszeliśmy prawykonaniedostała wielką owację, a Lady Panufnik medal z okazji stulecia. To było w niedzielę, 9 lutego. A w sobotę, 8 lutego, Julia Hartwig została udekorowana medalem z tej samej okazji, choć pozostaje sporne kto komu przysporzył splendoru. W każdym razie wszyscy wyglądali na zadowolonych, szczególnie że przemówienia były krótkie.  W niedzielę cała publiczność została uraczona koktajlem, Francja-elegancja. W czasie słuchania coś mi się naszkicowało, nie wiedzieć kiedy. W sobotę wypatrzyłam piękną waltornistkę, która siedziała nieruchomo jak sfinks i mimochodem rozsiewała lekki czar kobiecości, w odpowiednich momentach ożywała i dmuchała w złotą konstrukcję rurową. Za to w niedzielę ujrzałam panią skrzypkę, wężową i zwartą, zręcznie wprawiającą w drgania wszystkie cztery struny swojego pudełka – naprężenia fascynowały.

 

 


Bąbelki w nawiązaniu do humanizmu

… którego, jak wiecie, uporczywie bronię.  Jesteśmy w świecie newsów i reklamy. Śmierć coraz bardziej nie istnieje. 



Czasem wiatr z domów płonących
Przenosił czarne latawce, 
Łapali skrawki w powietrzu
Jadący na karuzeli.*

 

Swoją drogą, co za mania, żeby

na żywo gadać w kółko o śmierci!

 

 

Kair Kairem, ale… Kto jutro, 15 sierpnia, nie popadnie w obowiązkowe patriotyczne wzmożenie, ten kiep!



* Campo di fiori. Fragment  

 

 
 

Zbrodnia niesłychana, rytuały przejścia, wstrętny abnegat

Będzie o autonomii słowa. Zauważyliście jak słowa wędrują i robią co chcą? Każdy by doznał wstrząsu, gdyby usłyszał, że Rejtan to abnegat, że niby podarte ubranie? Powiedział to pewien nieco spolszczony Francuz, co wiele wyjaśnia. W jego strony rodzinne słowo także przywędrowało z zamierzchłych epok, ale upodobało sobie drugą część definicji. Gdyby nie SJP, mogłoby dojść do wojny polsko-francuskiej. Z drugiej strony wystarczy zajrzeć do pana Gugla i wpisać tego abnegata, a zaraz się pokaże kolokacja ze słowem „blog” oraz „widoczność na frazę abnegat blog”. Poprawiam więc. Zbrodnia niesłychana, rytuały przejścia, abnegat blog.


 

Kto tworzy słowa?! Kto nimi zarządza? Skoro żyjemy w czasach nieustannego zarządzania wszystkim? Zarządzamy własnym stresem, kontem w banku, rodziną (jeśli się uda). My jesteśmy stale zarządzani i to jakby coraz bardziej. A tu słowa rządzą się same… Niby zwykła sprawa. A jednak… Weźmy choćby zużywanie się słów. Ono dzieje się jakoś chyłkiem, po cichu, za naszymi plecami. Orientujemy się, że się zużyły, gdy je zapomnimy, aż tu nagle ktoś się odezwie: – Ale chryja! Albo: – Serwus, stary byku! Jesteśmy gotowi uznać, że to nic takiego, zwykła ewolucja. No dobrze. Ale taka zmiana znaczenia. To co innego.  Ktoś w tym macza palce. KTO? 

Na przykład. Sprawa już ucichła, można do niej podejść bez nadmiaru emocji. W dodatku wychodzi na to, że nasze rolnictwo nie jest jednak zagrożone z powodu zakazania pewnego rytuału, mija właśnie parę tygodni i hodowla bydła jakoś nie upada. Chwała Bogu! …Bogu…?

Całkiem niedawno okazało się, że słowo rytualny jest pejoratywne. Co prawda dopiero w połączeniu ze słowem ubój, ale i tak chodzi o definicję. Dla porównania rytualny taniec uchodzi za pejoratywny tylko w pewnym kontekście. A ubój (rytualny) w każdym kontekście. Na poprzednim etapie nacisk padał na stronę formalną, czyli magiczne słowa jakie upoważniony fachowiec wypowiadał w trakcie rytuału i w definicji podkreślano ten właśnie aspekt. Na obecnym etapie kładzie się nacisk na jakość życia i śmierci, czytaj na wartości humanistyczne (których bronię w innym miejscu). Można powiedzieć, będące w opozycji do wartości religijnych. Humanizm polega, między innymi, na ludzkim podejściu do innych stworzeń, a nawet czasami do wszystkiego co inne. W tym do innych ludzi, roślin i przyrody nieożywionej. (Jak tak dalej pójdzie, upowszechni się ludzkie podejście do samego siebie). Doczekaliśmy się czasów, w których trzeba wybierać między humanizmem a wojną z islamem oraz, niestety, z religią mojżeszową. Pytanie która strona ustąpi jest chyba nie na miejscu, wobec tego okopujemy się. I krzyczymy, że chodzi o humanizm, podczas gdy przy okazji chodzi o kasę.  „Religie są ok”  o ile dotrzymują kroku wynalazkom takim jak lodówki i nie mieszają się do gospodarki.  Zasady różnych wiar powstały i się przeważnie zamroziły w epoce przedlodówkowej. Cała ta historia z ubojem rytualnym opiera się przecież na trosce o zapewnienie świeżej dostawy mięsa w gorącym klimacie. Jeśli to przeczyta święty imam, to obłoży fatwą, a jeśli rabin, to mogą nie wpuścić do Izraela. Nasi… też może niewesoło.


 

W naszym obszarze kulturowym wojna domowa na wartości toczy się w zasadzie na innym poziomie niż gospodarczy, my jesteśmy ideowi. U nas chodzi o podstawowe, te… no… definicje. Do niedawna przy słowie holokaust mieliśmy na myśli in vitro. Znaczy nie wszyscy, tylko wyznawcy. Co łączy różne obszary religijne, to wrażliwość na życie poczęte i w zasadzie tylko takie. Od lat 70. ubiegłego stulecia słowo Holokaust ma powszechnie znane znaczenie: Zagłada, Shoah. Przedtem holocaust to była ofiara całopalna, ale o tym już mało kto pamięta. Przypominanie tego teraz może być uznane za akt niepoprawności politycznej. Obecnie obserwujemy jak słowo zdobywa kolejne obszary. Widać wędrówka słów jest jak bieg rzeki, praktycznie nieodwracalna. Słowa nabierają nowych znaczeń i prawie nikt nie może tego zmienić, Wisła płynie nadal do Gdańska.

 

 

 

Gdybym miała moc wyprawiania słów na wędrówkę, to bym mediom i demonstrantom zaproponowała jakieś słowo jeszcze nie zużyte. Publiczność nie powinna się nudzić.  Na przykład, czemu nie, słowo gehenna. Również dostarcza  mnóstwa wrażeń i skojarzeń.  (Czy wasza trąbka Eustachiusza także doznaje przy tym uszczerbku? Obawiam się, że jest to tylko moja przypadłość. Muszę się poradzić fachowca od uszu lub całej głowy, coś za bardzo się czepiam kultury masowej). Wdrożenie tego czy innego słowa nie uda mi się. Nawet rozdzieranie szat tu nie pomoże. Słowa, jak już się powiedziało, wędrują i robią co chcą

 

Także moje własne słowa robią co chcą, czyli swoje. Same z nimi kłopoty. Idę smażyć konfitury.

 

 

Na skarpie, sprawozdanie cz. 2.

Otóż na skarpie trafiają się nagłe przypomnienia. Możliwe, że ma to związek z leżakowaniem na tarasie. Wystarczy pogapić się w jakiś punkt na niebie i gotowe. Trzeba natychmiast zanotować, bo znikają jak zwyczajny sen. Takie jedno miałam na przykład, gdy akurat notesik był pod ręką. Jak to w dzieciństwie mnie Babcia Gierunia nazywała w porze jedzenia, nie wiedzieć czemu:

Podobno nadal nim jestem.


Gadatliwy obraz

 

„Ten obraz mnie zasmuca”.

Czytam akurat Josepha Antona Salmana Rushdiego, książkę o wolności wypowiedzi, fatwie i obrazie uczuć, bo Salman Rushdie, jak wiadomo, obraził kiedyś muzułmanów z Iranu, Indii, Wysp i reszty świata.  Ta lektura harmonizuje z tym, co  mnie zasmuca, a nie jest to wyłącznie ten Owoc kultury firmy Frugo. (Czy Was on też zasmuca?). Mój smutek wiąże się z powszechną obojętnością na obrazę uczuć świeckich. Świeckie uczucia są jakby gorsze, mniej czcigodne i niegodne ochrony. Można nimi dowolnie pomiatać, żaden paragraf się nie ujmie, żaden kapłan nie wyklnie, żaden wyznawca nie zapłacze.

.h ci w …. – łatwo zmienić kropki w litery, powiedzonko jest powszechnie spotykanym wulgaryzmem. Trawestacja w reklamie Frugo MNIE OBRAŻA. Niestety nie mogę zrobić niczego ponad to, co robię, czyli wyżalić się na blogu. Na chamstwo nie można się uodpornić, albo jestem wadliwie skonstruowana.

Wracam do smutków rozsiewanych w sieci. Dostałam od znajomego na fb prywatną wiadomość:

„Cześć Marta, to zdjęcie mnie zasmuca i nie chcę, by inne osoby je oglądały. Czy możesz je usunąć?” Chodzi o TEN plik, ale pokazany nie tutaj, lecz na fb. Chwilę mi zajęło zrozumienie o co właściwie prosi mnie znajomy. Przecież jeśli coś go obraża, to może usunąć sobie to coś sam ze swojej strony…? Jednak chodziło o to, żebym to ja usunęła fotkę z MOJEJ strony. Facebook, okazuje się, ma USŁUGĘ, w sam raz dobrą dla obrażonych. Ma też opcjonalne odpowiedzi, wszystkie niezwykle uprzejme, wybrałam sobie jedną z nich:„Witaj, T…! Rozumiem, że chcesz, żeby to zdjęcie zostało usunięte, ale jest ono dla mnie ważne i chcę je zachować”. Taka odpowiedź poszła do znajomego. Dodałam drugi mail, z pytaniem o powody zasmucenia wskutek kontaktu z moim plikiem. I… oto odpowiedź:

„To dziwne, ale mnie nie zasmuca to zdjęcie..może ktoś zrobił to za mnie….pozdrawiam  :-(„

Już się nie smucę. Kombinuję.

Jak by tu dopaść hakera-fundamentalistę-copywritera?
Tych dwóch, chociaż? Bo jednak:

„Ten obraz mnie zasmuca”.



Konsekwencje konsekwencji oraz szczęśliwy dar dokonywania przypadkowych odkryć

Martyna mi napisała:

– Rozwiń myśl, bo bardzo mnie zaciekawiło to, co napisałaś o konsekwencji, że diaboliczna i nieludzka.

Najpierw sprawdziłam podręczne słowniki.
Słownik Onetu podaje:

konsekwencja to:
1. m.in. postępowanie według przyjętych zasad, zgodnie z planem, spójne i przemyślane działanie, wytrwałość w dążeniu do celu;
2. wynik, rezultat, skutek, następstwo działań bądź zdarzeń, w tym znaczeniu częściej używany w l.mn.

Internetowy słownik synonimów sugeruje, że konsekwencja to:
wynik, skutek, rezultat, efekt, implikacja, następstwo, owoc, pokłosie.

Tak więc, zgaduję, że chodzi o to pierwsze znaczenie.

Należę do osób, które nie lubią wracać tą samą drogą, którą gdzieś zaszły. Jest wiele powodów, nie tylko moja niecierpliwość. Droga odbywana samotnie to czas, który poświęcam własnym myślom, najczęściej niekonkretnym i swobodnym, co je zbliża do medytacji. Wracanie tą samą drogą zmusza mnie, jako że oczy są moim najważniejszym zmysłem, do zauważania różnic (a, nie ma już tego psa uwiązanego przed sklepem), a te drobne różnice są zupełnie nieistotnym śmieceniem sobie w głowie.

Image and video hosting by TinyPic

Jednak czasem wracam tą samą drogą (szybciej, znam każdy kamień itp). Konsekwentnie drogi zmieniam, niekonsekwentnie czy w myśl innej zasady, wracam czasem po własnych śladach. A więc, w drogę!

Zbyt wiele mamy w życiu powtórzeń i RUTYNY, żeby mnie to nie nużyło. A nawet wściekało. Ale bywają też nieoczekiwane korzyści, gdy zachować otwartość na serendypność. Na obrazku widać jak się trafia na takie nieoczekiwane odkrycia 😉

Image and video hosting by TinyPic

Konsekwencja jest bardzo zachwalanym towarem, szczególnie przy wychowywaniu dzieci. Ma swoje zalety, ale nie zawsze. Zabija autentyczność w relacji z drugą osobą. Czasem ludzie zapominają, że ich dzieci to też ludzie. Wyłom w konsekwencji jest równie silnym środkiem oddziaływania jak zaburzenie rytmu. Zawsze zwraca uwagę i powinien dać do myślenia różnych rzeczy, których częściowo nie da się przewidzieć.  Zaburzenie rytmu stwarza nowe możliwości, szczególnie wtedy, gdy rytm ma coś „biologicznego”, a zaburzenie go pojawia się nieoczekiwanie. Na przykład tak:

Image and video hosting by TinyPic

Konsekwencja wobec siebie samego wydaje się bardzo korzystna dla naszego samopoczucia. Dla mnie to pójście na łatwiznę i skostnienie. Chcę mieć wolność postępowania w każdej sytuacji, szczególnie nowej, czyli takiej, w której najłatwiej (konsekwentnie) stosujemy schematy. Konsekwencją takiego podejścia bywa poczucie straty lub prawdziwa utrata różnych możliwości, których nie widzimy z powodu konsekwentnego unikania pewnych zagrożeń.
Jedna tylko forma konsekwencji mi się bardzo podoba (spróbuję jej konsekwentnie przestrzegać, tak jak moja przyjaciółka, od której zaczerpnęłam pomysł), tj. nagradzanie siebie i sprawianie sobie przyjemności nie wtedy gdy coś się udaje, tylko wtedy, gdy się nie udaje lub przychodzi stres.

Image and video hosting by TinyPic

– Dla mnie (konsekwencja) – daje poczucie bezpieczeństwa. Rozwija we mnie odpowiedzialność za słowo i czyn. Porządkuje sprawy społeczne (no przynajmniej w teorii).

To się różnimy. Chyba że jednak co innego rozumiemy pod słowem „konsekwencja”. Wyżej już była o tym mowa: może to być cecha działania i może to być synonim skutku, na zasadzie: „wynikiem mojej nieostrożności będzie wypadek”. Jeśli przybliżyć oba znaczenia do jakiegoś „praznaczenia” (hi, hi – „przeznaczenia”), to „konsekwencja jest cechą działania, o którym sądzimy, że przyniesie oczekiwane skutki”, co się zgadza z definicją Onetu. W takim ujęciu nasze działania dzielą się na liczne wariacje, które można narysować na osi, na jednym jej krańcu chaos, na drugim, tak powszechnie pożądanym, idealne uporządkowanie. Po drodze te wszystkie inne przypadki. Otóż ja chcę poruszać się po tej osi swobodnie i raczej wolę chaos niż idealny porządek.

Ludzie zbyt konsekwentni są dla mnie nieludzcy wtedy, gdy mają władzę, gdyż idea jest dla nich ważniejsza niż osoba, cel ważniejszy niż środek do niego prowadzący, ich ego ważniejsze od wszystkich innych, na zasadzie „ja mam zawsze rację”.
Co do diaboliczności, to pojawia się wtedy, gdy konsekwencja jest żelazna, gdy jest nastawiona na ukryty cel, gdy jest oddzielona od emocji lub żywi się złymi emocjami. Skrajny i jaskrawy przykład to nadzorca obozu lub podstępny manipulator w zwykłym życiu. To może iść od podstępnej reklamy do nakłonienia kogoś, żeby przystąpił do sekty lub kogoś zabił.

Image and video hosting by TinyPic

Psychologia zajęła się także tematem konsekwencji, oto jedna z sytuacji, gdy ludzie wiążą z czymś nieracjonalne nadzieje, uparcie trzymając się ustalonej linii postęppowania:
Logiczne wyjaśnienie mogło zburzyć te nadzieje, dlatego szybko, aby temu zapobiec, dokonali oni zapisu i zapłacili z góry za kurs. Konsekwentnie i z pełnym zaangażowaniem brnęli oni w coś, co z logicznego punktu widzenia nie miało sensu.
Cały artykuł zawiera w pigułce istotną wiedzę na temat konsekwencji i jej znaczenia w wywieraniu wpływu. Opisane są ciekawe eksperymenty psychologiczne.

A co ja dobrego widzę w konsekwencji: jest to cecha działania prowadząca skutecznie do realizacji zadania. Jeśli zadanie jest mądre, to i konsekwencja będzie pożyteczna i szybciej doprowadzi do celu.

Napisałaś „odpowiedzialność za słowo i czyn” – dla mnie to jest sprawa niezwiązana z konsekwencją postępowania. Odpowiedzialność za coś lub kogoś jest postawą, która wynika z naszej umiejętności przewidzenia skutków, z empatii, z potrzeby zgodności ze swoim wewnętrznym obrazem.

Lęk przed nieznanym bywa większy niż ciekawość i skłonność do ryzyka i do eksperymentu. W sytuacjach skrajnie nowych i niepewnych może nawet ratować życie, dobrze o tym wiedzą szczury pierwsze opuszczające tonący statek.

Bardzo mnie ciekawi Twoje spojrzenie, napisz, proszę. 

Image and video hosting by TinyPic

Zawsze jest wyjście 😉

Zakorzenienie, rysunek Ewy

Rozmawialiśmy z Andrzejem o napięciu, dwoistości, równowadze i spokoju ducha. Przepisywałam jego esej na ten temat, wtrącając swoje trzy grosze. Potem, leżałam na kanapie i patrzyłam na rysunek mojej znajomej, który od niej wyłudziłam, bo jest to wspaniały rysunek, a moja znajoma ma zwyczaj niszczyć znienacka swoje dzieła. U mnie ten rysunek nie zginie, często na niego patrzę.

Znam kilka osób, którym zdarza się wyznać, że nie czują związku z innymi, nie czują się ważne, nie są nic warte, niczego nie umieją, zero talentów, a jednak uważają się chwilami za istoty niezwykłe, choć do świata nieprzystające. Lepsze i gorsze zarazem. Zdałam sobie sprawę, że lekarstwem byłoby odnalezienie zakorzenienia w sensie dosłownym. Pytanie dlaczego twórca niszczy czasem swoje dzieła znajduje zapewne wiele różnych odpowiedzi.

W tym jednak wypadku powód jest prosty jak drut i skomplikowany jak wnętrze osoby niezakorzenionej w życiu. Cudownej i beznadziejnej zarazem. Ten skrajny brak równowagi bierze się z historii życia i ze strachu. Strach potrafi zawładnąć tak bardzo, że człowiek się kuli do punktu zero, z którego są tylko dwa wyjścia: autodestrukcja lub fajerwerk ekspresji. W tym drugim wypadku, gdy człowiek utalentowany, to jest to gejzer twórczy. Wielkie napięcie łączy te dwie skrajne postawy, które jak łuk elektryczny nie może trwać i trwać. Wielki ładunek dodatni i wielki ładunek ujemny nie mogą długo być w jednej przestrzeni. Oscylowanie na biegunach wyczerpuje, energia gdzieś się ulatnia w ułamku sekundy.

Gdzie się ulatnia ta energia? Jak widzę autorkę rysunku, mam wrażenie, że jej energia ulatuje w kosmos, do czarnej dziury, gdzieś w niebyt, w nieznane. Przepada, ale jej resztki mogą dać jeszcze siłę do samozniszczenia.

Czy można by zamienić siłę niszczącą na jej przeciwieństwo? Czy warto? Nie lepiej poszukać piorunochronu?

Według mnie lepiej, dużo lepiej, to wręcz niezbędne.

Dobry piorunochron idzie do ziemi i ziemia jest tą masą, która równoważy napięcia. Wszystkie napięcia. Trzeba znaleźć się na krawędzi niebytu, żeby wrócić, ale trzeba mieć uziemienie, żeby trwać.

Zakorzenienie. Sens bierze się z niego. Jeśli nasza historia zaczyna się źle, nie pozwala na zakorzenienie w sobie, ani w świecie, pozostaje szukać mocy, jaką ono daje poza sobą i przyjąć ją w sobie. Małe ziarno rzucone w ziemię najpierw zapuszcza korzenie. Jeśli tego nie zrobi, życie nie może się udać.

Falun Gong, Falun Dafa? Sadzenie drzew? Może chociaż kwiatów doniczkowych?

Image and video hosting by TinyPic

KOMENTARZE z importu:
(4)
dodaj komentarz
emma_b 7 lat temu
zaciekawił mnie ten temat. w zasadzie się z Tobą zgadzam, chociaż prostą kobietą, a nie artystką jestem więc te gejzery nie dla mnie. natomiast co do korzeni i tytułu tego wpisu: z okazji kolejnej rocznicy marca '68 chodziły mi po głowie różne tematy i wątki z nim związane, a zwłaszcza jeden idealnie to Twojego tytułu (nie tylko tytułu zresztą) nawiązujący. otóż prof. Michał Głowiński wspomina jak parę miesięcy przed Marcem '68 jeden z szacownych profesorów Uniwersytetu Warszawskiego zaczął rozwodzić się na temat ludzi w społeczeństwie polskim nie zakorzenionych, mając na myśli osoby pochodzenia żydowskiego. Prof. Głowiński czytając jego teksty miał wrażenie, że to będzie preludium do kampanii antysemickiej w Polsce i tak się złożyło, że wcale się nie pomylił niestety. ja natomiast bardzo nad tą obserwacją boleję, bo profesor, który o tych nie zakorzenionych pisał, to osoba dobra, generalnie ludziom życzliwa, w dodatku promotor mojej pracy magisterskiej. pomógł mi też wielokrotnie w uzyskiwaniu paszportu z prawem jednokrotnego przekroczenia granicy. dawno już on nie żyje, a ja po latach dowiaduję się co ten uczony myślał naprawdę... smutne to i żenujące. 
przepraszam, jeśli za bardzo od aury ogólnoartystycznej odbiegłam tym komentarzem
almetyna 7 lat temu
Wiesz, Emmo, "zakorzenienie" to takie słowo-wytrych. Otwiera z automatu skojarzenia dla nas ważne. 
Akurat afera marcowa mi się tu nie skojarzyła, bo to nieprawda, że chodziło wtedy o "sjonistów", czytaj Żydów. To był sztafaż, bardzo paskudny, a skutki odczuwamy do dziś. 

W moim tekście nie chodzi nawet o sprawy artystyczne, ten rysunek i jego autorka pozwoliły mi jaśniej dostrzec skąd biorą się czasem wielkie kłopoty z samym sobą. Niektóre na pewno pochodzą z braku "osadzenia się" w sobie i w przestrzeni zewnętrznej. Nawet balon na uwięzi jest zakorzeniony, ten sam balon odrywa się od ziemi w przestworza, ale zawsze z zamiarem powrotu. Który czasem się nie udaje, ale to przypadek, a nie fatum. 

Człowiek niezakorzeniony (w sobie, przede wszystkim), widzi to fatum, ale nie widzi, że jest jego twórcą, który ma w sobie dość mocy, żeby fatum zniweczyć. Gdy taka osoba się lęka, nie może zaryzykować wyzwolenia, woli czekać na nieuniknione. 
Żal.
obiezy_swiatka 7 lat temu
Alemtyno, pięknie napisane. 
Zakorzenienie jest dla mnie bardzo ważne. I wszystko, co się z tym wiąże. Chociaż czasami wydaje się, że te korzenia są za płytkie, to jednak w chwilach próby pozwalają przetrwać. Trzeba je chyba tylko świadomie przyjąć. 
Pozdrawiam!:) 
O.
almetyna 7 lat temu
I ja Cię pozdrawiam. Obieżyświatkom na pewno dobrze robi "zakorzenienie w sobie", które Ty masz bardzo pięknie rozpostarte (widać i czuć na Twoim blogu) 🙂